Wyciągnęłam z torby paczkę papierosów i odpalając jednego, mocno zaciągnęłam się nikotyną. Był dwudziesty ósmy października. Dwudziesty ósmy października dwa tysiące trzynastego roku. Dochodziła dwudziesta. Siedziałam na Narutowicza. W ręce lewej dłoni trzymałam białą kartkę papieru - wezwanie do sądu. Rodzice po dwudziestu dwóch latach małżeństwa poszli po rozum do głowy? Nigdy nie byłam zwolenniczką związków, a co dopiero małżeństw. Całe życie uważałam je za bezsens. Na początku jest fajnie, ekscytacja, coś nowego. A potem? Potem tylko się męczysz. Jednak jeśli to chodziło o nich, naprawdę ciężko było mi stanąć przed faktem dokonanym. Przeniosłam wzrok z kartki na wyświetlacz telefonu; nieodebrana wiadomość.
Ann: Długo jeszcze będziesz rozmyślać jak bezsensowne masz życie?
Adekwatnie do potrzeby. Czego duszyczka pragnie?
Ann: Dziś Twoje urodziny, Karol.. Chyba nie masz zamiaru spędzić ich na Narutowicza...
Miała rację. Ostatnimi czasy zbyt często łapałam się na tym, że niepotrzebnie myślałam o rzeczach, na które tak naprawdę nie miałam wpływu. Głośno westchnęłam, a chwilę później złożyłam kartkę na cztery części i włożyłam do torby, zarzuciłam na siebie czarną skórzaną kurtkę, sięgnęłam po rzeczy i udałam się w stronę mieszkania.
Już po piętnastu minutach przekręcałam klucz w zamku dębowych drzwi. Głośna muzyka dobiegała do moich uszu już na parterze. Dziwne, że sąsiedzi się jeszcze nie kłócili... Wpadłam do mieszkania jak burza. Od razu wyłączyłam telewizor, z którego płynęły dźwięki. Anka jak na zawołanie pojawiła się w salonie.
-Co ty robisz?! - zapytała. Nie, wróć, nie zapytała. Ona się wydarła.
-Nie przesadzasz? W ogóle co ty robisz?
-Przygotowuję się na imprezę? I tobie radzę to samo, bo za dwadzieścia minut wychodzimy.
Punkt dwudziesta pierwsza zjawiłyśmy się w jednym z klubów w centrum miasta. Anka również była typem imprezowiczki, która, nie ukrywajmy, lubiła pić. Jednak to ona zawsze bardziej kontrolował sytuację z naszej dwójki. Nasza przyjaźń trwała od gimnazjum i niejednokrotnie to właśnie Ann ratowała mi tyłek.
-Dwa razy mojito! - zawołała dziewczyna w stronę barmana. - Ta pani ma dzisiaj urodziny!
-Wszystkiego najlepszego. - powiedział z uśmiechem młody chłopak za ladą, stawiając przede mną drinka.
-Dzięki.
-Ej, piękna! - zwróciła się w moją stronę szatynka. - Co jest?
-Moi rodzice się rozwodzą. - rzuciłam cicho.
-Co?! - dziewczyna zakrztusiła się napojem.
-To. Przyszło mi dziś wezwanie z sądu..
-Chodź, nie będziesz o tym myśleć. Idziemy potańczyć.
Minutę później byłam jak w transie. Alkohol szumiał w głowie, muzyka rozrywała uszy, a nogi rwały się do tańca. Ankę gdzieś zgubiłam. Nagle obok mnie pojawił się wysoki szatyn. Nawet bardzo wysoki szatyn. Kawałek jednak szybko się skończył i z głośników popłynęło coś wolnego.
-Chodź. - pociągnęłam chłopaka za rękę i udałam się w stronę wyjścia.
Mocno wciągnęłam świeże powietrze do płuc. Było chłodno. Mimo ciepła w ciągu dnia, październikowe noce nie były już takie przyjemne.
-Weź.. - powiedział podając mi swoją bluzę.
-Dzięki.
Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni i wyciągnęłam z niej paczkę fajek. Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Wyglądał nawet zabawnie.
-Po co się truć?
-Odreagowuję w taki sposób.
-I przy okazji się zabijasz.
-Na coś trzeba umrzeć.
-Jestem Wojtek... -wyciągnął prawą dłoń w moim kierunku.
-Karolina.
*
Ktoś mnie zmusił, żeby dodać.
Masz Win, ciesz się :)
Początek - tak jak zawsze - krótki, by nie robić melodramatu i nie zniechęcać :)
śmigam.
empty.